Bywa, że rozwój osobisty i interpersonalny hamowany jest przez siły zewnętrzne, związane z postępem technicznym, ciągłym przenoszeniem się z miejsca na miejsce, autorytatywnymi wymaganiami pracodawców, rywalizacją zawodową przymusami społecznymi, opinią publiczną. Pragnąc spełnienia i szczęścia nie mamy innego wyboru, jak tylko wniknąć na chłodno w istotę rzeczy i przekonać się, jakie są nasze potrzeby. Zapewne nie otrzymamy wszystkiego, czego pragniemy, od naszego partnera - na to nikt nie może liczyć - ważne jednak, żebyśmy osiągnęli stałą równowagę, pozwalającą, aby potrzeby obu stron były zaspokajane w podobnym, satysfakcjonującym je stopniu. Poczytna książka Willarda E. Harleya, Jr. His Needs, "Her Needs" wylicza pięć podstawowych potrzeb, których spełnienia mężczyźni oczekują od swych żon, oraz pięć potrzeb, których zaspokojenia oczekują od mężów kobiety. Potrzeby męskie to: Zaspokojenie seksualne. Towarzystwo do zajęć rekreacyjnych. Zewnętrzna atrakcyjność partnerki. Troska o dom (o porządek i spokój). Podziw (zwany oględnie "szacunkiem"). Z kolei potrzeby kobiece to: Uczucie. Rozmowa. Uczciwość i otwartość. Wsparcie finansowe. Poświęcenie rodzinie. Terapeuci małżeńscy zauważyli, że lista Harleya rzeczywiście odpowiada podstawowym problemom wywołującym kryzysy małżeńskie. Niektóre z wymienionych przez niego potrzeb można by określić innymi pojęciami, jedne od drugich różnią się też ciężarem gatunkowym, niemniej w swej istocie są to wszystko powszechne potrzeby mężczyzn i kobiet domagające się zaspokojenia. Inny ceniony autor książek psychologicznych, Kevin Leman, pisze, że obie strony gotowe są do wielu wysiłków i wyrzeczeń, by umocnić małżeństwo, jeśli tylko męska potrzeba zaspokojenia seksualnego i kobieca potrzeba uczucia są przez drugą stronę związku uczciwie podejmowane. Jedna ze słuchaczek zaczepiła Lemana po wykładzie, pytając: "Czy chce pan powiedzieć, że mężczyźni lubią seks, a kobiety nie? Czy utrzymuje pan, że kobietom zależy tylko na uczuciu?" Leman odpowiedział wtedy: "Bynajmniej. Uważam tylko, że gdy mężczyzna we właściwy sposób okazuje kobiecie uczucie, stwarza jej w ten sposób podstawę do przeżycia wspaniałego seksu. Wielu kobietom seks może sprawiać więcej radości niż mężczyznom, ale ten warunek powinien być spełniony". Z pewnością dla obu stron bardzo ważnymi warunkami dobrego małżeństwa są seks i poświęcana sobie nawzajem uwaga. Te dwa czynniki są ściśle ze sobą powiązane; nie ma zwykle jednego bez drugiego. Wiadomo jednak, że do utrzymania i rozwoju związku to nie wystarczy; potrzebny jest jeszcze szacunek i zdolność dostrzegania w partnerze nie tylko mężczyzny czy kobiety, lub mechanizmu do spełniania potrzeb partnera, ale osoby. Małżeństwo składa się z kilku aspektów; prócz miłości, seksu, uwagi i szacunku obejmuje jeszcze sferę planów i oczekiwań, sferę porozumiewania się, formy rozwiązywania konfliktów, sferę podstaw materialnych i wreszcie formy wspólnego spędzania czasu. Oczekiwania. Jednym z najcenniejszych darów, jakie możemy otrzymać w życiu, jest ofiarowywana przez małżeństwo możliwość dzielenia życia z inną istotą ludzką. Największym zagrożeniem dla niego są nasze wygórowane oczekiwania. Im więcej oczekujemy, tym więcej trudności powstanie we wzajemnej interakcji. Porozumiewanie się. Wzory porozumiewania się wyniesione z rodzinnego domu przenoszą się w nasze życie małżeńskie i mają tendencję do utrwalania się w nim. Ważne, aby w toku interakcji z partnerem dostrzegać, jak przyjmuje on te formy komunikowania się. Obecne w nich elementy, które działają niszcząco i niosą ryzyko, powinieneś wyeliminować. Rozwiązywanie konfliktów. Idealizmem, a nawet naiwnością byłoby zakładać, że w waszym wspólnym życiu nie będzie nigdy nieporozumień ani sporów. Ważne, żeby się one nie przekształcały w rywalizację, walkę, w której jedna ze stron wygrywa, druga przegrywa. Staraj się, żeby zwycięzcą okazał się wasz związek. Pieniądze. Są obok seksu czynnikiem najmocniej przyczyniającym się do niezgody. Kłótnia o sprawy finansowe jest często przejawem problemów emocjonalnych leżących głębiej, czy to indywidualnych, czy wspólnych. Problemy z gospodarowaniem pieniędzmi można rozwiązywać z pomocą specjalisty - konsultanta finansowego. Wspólne spędzanie czasu. Ważną umiejętnością, nawet sztuką, jest gospodarowanie własnym czasem, czyli takie jego planowanie, które pozwala osiągnąć zamierzone cele. Niezależnie od tego, jakie przyjmujesz priorytety, oczywiste jest, że przeznaczając zbyt mało czasu na przebywanie z partnerem, narazisz w końcu związek na niebezpieczeństwo. Nie można się obejść bez odpowiednio długich chwil, kiedy fizycznie i emocjonalnie jesteście do swojej dyspozycji. Gdy partnerzy nauczą się już cieszyć swoją wzajemną obecnością, mogą poszukać innych par, w których towarzystwie dobrze się czują. Żadnej z tych licznych płaszczyzn wspólnego życia nie wolno zaniedbywać, a wszystkie trzeba traktować z delikatnością. Rzeczą najważniejszą dla ich codziennej pielęgnacji jest dialog między partnerami; piętnasto- czy dwudziestominutowa rozmowa odgrywa w związku tak ożywczą rolę jak obieg krwi w organizmie. Kiedy brakuje dopływu krwi, ciało umiera - podobnie też rozluźnia się związek, gdy brak dialogu otwiera pole dla uraz i rozczarowania. Rozpoczynając pracę nad zmianą zachowań w związku warto przy najbliższej okazji zaproponować partnerowi pewne ćwiczenie, zajmujące tylko kilka minut, a pozwalające w tym krótkim czasie efektywnie skupić się na drugiej osobie. Chodzi o ustrukturyzowany dialog; jeśli obie strony biorą w nim udział z przekonaniem, odgrywa on cenną rolę w zwiększaniu harmonii związku. Znam parę, która prowadząc taki dialog przez cały tydzień, rano i wieczorem, osiągnęła szybką poprawę wzajemnej interakcji. Postaraj się więc odprężyć, uspokoić myśli i ze szczerym pragnieniem oraz zamiarem przełamania kryzysu usiąść wraz z partnerem tak, żebyście patrzyli sobie z bliska w oczy, w miarę możliwości uśmiechając się do siebie. Jeśli nie czujecie niechęci do kontaktu fizycznego, stykajcie się kolanami. Zacznijcie teraz czytać przytoczony poniżej dialog wolno i wyraźnie, wyobrażając sobie, że rzeczywiście dotyczy on was. Wszystko jedno, kto zacznie. Druga osoba - to bardzo ważne - powinna równie wolno i wyraźnie powtórzyć cały fragment, kierując go do partnera. Partnerka A: Wiesz, Janku, cenię sobie nasz związek i chciałabym, aby trwał i pogłębiał się. Ale każde z nas jest inną osobą i ma swoje, tylko swoje, potrzeby i pragnienia. Pamiętam o tym i uważam, że masz pełne prawo do ich zaspokojenia. Partner B: powtarza to samo. Partner B: Jeśli masz, Aniu, jakieś problemy z zaspokajaniem swoich potrzeb, zawsze cię wysłucham z czułością i akceptacją i spróbuję pomóc w odnalezieniu rozwiązania, nie narzucając swojego. Szanuję twoje prawo do zachowania własnych przekonań i pielęgnowania twoich własnych wartości, choćby różniły się od moich. Partnerka A: powtarza to samo. Partnerka A: Kiedy twoje zachowanie będzie sprzeczne z tym, co niezbędne do zaspokojenia moich potrzeb, uczciwie i otwarcie powiem ci, że mi się ono nie podoba. Ufam, że dostatecznie szanujesz moje potrzeby i uczucia, żeby zmienić sposób bycia, który jest dla mnie nie do przyjęcia. Gdyby moje zachowanie było nie do przyjęcia dla ciebie, proszę, żebyś powiedział mi o tym otwarcie i uczciwie, tak abym mogła je zmienić. Partner B: powtarza to samo. Partner B: Jeżeli oboje dojdziemy do przekonania, że któreś z nas nie może zmienić zachowania naruszającego potrzeby drugiego, będziemy musieli przyznać, że powstał między nami konflikt. Może to być dobra okazja do przyjrzenia się sobie; obraz konfliktu rzuca na nas bowiem pewne światło i coś o nas mówi. Może to nawet pomóc nam w obraniu dalszej drogi kształtowania związku. Najważniejsze jednak, że usiłujemy ten konflikt rozwiązać, nie uciekając się do użycia siły lub manipulacji; że nie staramy się w nim wygrać kosztem drugiej strony. Partnerka A: powtarza to samo. Partnerka A: Szanuję twoje potrzeby, ale szanuję także własne, a tym samym cieszę się i doceniam to, że pomagasz mi je zaspokoić. Nie oczekuję, iż spełnisz je wszystkie; sama muszę sobie z nimi radzić. Zastanowimy się wspólnie, jak zaspokajać nasze potrzeby i jak rozwiązywać problemy. Partner B: powtarza to samo. Partner B: W ten sposób możesz nadal osobiście się rozwijać, podobnie jak ja. Nasz związek może stać się prawidłowym układem, w którym obie strony dążą do realizacji istniejących w nich możliwości. Potrafimy niezmiennie odnosić się do siebie z wzajemnym szacunkiem, miłością i zrozumieniem. Partnerka A: powtarza to samo. Partnerka A: Związek między kobietą i mężczyzną jest najbardziej osobistą i głęboką więzią, jaka może stać się udziałem człowieka: potencjalnie także najszczęśliwszą. Za moje zadanie na najbliższe dni uważam utrwalenie tego, co dziś rozpoczęliśmy z wiarą i ufnością w nasze wzajemne możliwości. Szczerze i z całych sił będę odpowiadać na twoje potrzeby i dążyć do poprawy związku z tobą. Obiecuję ci to. Partner B: powtarza to samo. W ostatnich latach powszechnie dostrzega się korzyści płynące z ćwiczeń fizycznych. Na siłownie i inne ośrodki rekreacyjne, na przyrządy do samodzielnego użytku mogące poprawić kondycję fizyczną ćwiczącego wydaje się miliony dolarów. We wszystkich ćwiczeniach tajemnica powodzenia polega na systematyczności i częstym powtarzaniu; bez tego nie osiągnie się żadnej korzyści. Dotyczy to także ćwiczeń w sprawności emocjonalnej i doskonaleniu związków partnerskich - ćwiczenie, które powyżej zaproponowałem, podobnie jak inne przedstawione w tej książce, da niewiele albo zgoła nic, jeśli nie będziecie wykonywać go regularnie. Więcej w książce: Odbudowywanie związków - Peter M KalellisPunktualni. Ta cecha charakteru dla Polek jest zarówno zaletą, jak i wadą ich niemieckich partnerów. Z jednej strony cieszą się, że, jak mąż mówi, że będzie w domu o 19.00 to tak jest. Z drugiej zaś przeszkadza im ta męcząca cecha, ponieważ wiele z żon po prostu stresuje. Minęło ponad 100 lat od czasu, gdy kobiety w Polsce uzyskały prawa wyborcze (1918). Amerykanki w 1920, Francuski musiały czekać do 1944 roku, Chinki do 1947, Iranki do 1963. W Arabii Saudyjskiej kobiety uzyskały prawa wyborcze DOPIERO w 2015 roku! Na przestrzeni tych wszystkich lat, kobiety walczyły nie tylko o prawo głosu, ale także o edukację, prawo do pełnienia funkcji publicznych. Walczyły z dyskryminacją niemal na każdym polu i choć czasy współczesne powinny zapewnić wszystkim równość, to kobiety nadal walczą o równouprawnienie. Opowieści Podręcznej nami wstrząsnęły. Zobaczyliśmy realia kobiet, które nie wpisują się w widzianą współcześnie rolę kobiety, ale czy na pewno? To, że czegoś nie widzimy, wcale nie oznacza, że tego nie ma. Nadal w wielu krajach rola kobiet sprowadzana jest do posłuszeństwa względem mężczyzny. To się nie dzieje daleko za oceanem, to się dzieje w wielu polskich domach gdzie kobiety są bite, poniżane, a jedyną ich funkcją jest dbanie o mężczyznę, rodzenie dzieci i zarządzanie domem pod dyktando mężczyzny. To niepojęte, że w obecnych czasach kobiety nadal spotykają się z przemocą fizyczną, psychiczną i ekonomiczną. Niepojęte jest, że mimo wielu restrykcyjnych zakazów okalecza się kobiety w imię tradycji czy religii poprzez obrzezanie, że są części świata, gdzie mąż może bezkarnie zabić żonę za nieposłuszeństwo, gdzie brat może zabić siostrę jeżeli wedle jego widzenia nadszarpnęła honor rodziny, gdzie 70 letni mężczyzna bierze za żonę 9 letnią dziewczynkę, która umiera gwałcona w noc poślubną. Mamy czasy, gdy kobiety traktowane są jak żywy towar, zmuszane do prostytucji, całkowicie podporządkowane mężczyznom. Dlaczego mężczyźni nie szanują kobiet? Przecież bez kobiet nie było by mężczyzn! Powróćcie myślami do Gilead’u. Okrutnego świata w którym mężczyźni pozbawili praw wszystkich kobiet. Swoim żonom okazywali jedynie pewne względy, jednak nadal nie miały one pełnych praw do normalnego, szczęśliwego życia w ramionach szanującego je mężczyzny. Gilead to reżim w całości zdominowany przez mężczyzn, sprowadzających kobiety do roli posłusznych żon, poniewieranych służących, oraz tych ostatnich, które utrzymywane były przy życiu tylko z jednego powodu- by rodzić dzieci. Dzieci, które zaraz po narodzeniu były im brutalnie odbierane. Dzieci, których nie mogły przytulać, troszczyć się o nie, ba! nie mogły nawet patrzeć im w oczy. Podręczne- bezwolne marionetki w rękach fanatycznych mężczyzn. Od wydarzeń przedstawionych w Opowieści Podręcznej mija piętnaście lat. Sytuacja staje się coraz bardziej obserwuje to niezwykle hermetyczne środowisko. Brakuje jedzenia, podręczne umierają, rodzą się zdeformowane, słabe dzieci. Terrorystyczny reżim Gilead’u upada. Testamenty pokazują nam w jaki sposób do tego upadku doszło. Tym razem opowieść widzimy z trzech różnych perspektyw: kobiety, która przyczyniła się do zbudowania tego okrutnego świata, kobiety, którego innego świata nie zna, oraz tej która ten okrutny świat obserwuje. Posłuchamy więc opowieści Ciotki Lidii, która jest wysoko postawioną funkcjonariuszką Gilead’u, okrutną, bezkompromisową i nietykalną, gdyż jest w posiadaniu najpilniej skrywanych tajemnic rządzących Gilead’em mężczyzn. Ciotka Lidia zdradza nam o początkach Republiki, o działaniach ludzi przekonanych o słuszności własnych idei. Poznajemy cały proces rekrutacji kobiet do funkcji Ciotek. Nadal jest funkcjonariuszką i zajmuje się przygotowywaniem kandydatek na swoje miejsce. Jedną z nich jest Agnes. Agnes, postać niemal święta wśród mieszkańców Gilead’u, która przez kilkanaście lat swojego życia nie ma o tym zielonego pojęcia. Przygotowywana jest do swojej ważnej, życiowej roli – bycia podręczną. Trzecie spojrzenie, będzie spojrzeniem na Gilead przez Daisy. Daisy to córka June, odebrana jej po urodzeniu. Jednak June w wyniku ogromnej determinacji i postawieniu wszystkiego na jedną kartę uprowadza ją z domu obcych ludzi i wywozi poza granice Gilead’u, by jej córka trafiła pod opiekę jej męża przebywającego w Kanadzie. Daisy obserwuje okrutne życie podręcznych w telewizji i zaczyna rozumieć historię swojego życia. Te trzy kobiety, zupełnie inaczej patrzą na to, jaki los zgotowali mężczyźni innym kobietom. Jednak okazuje się, że wszystkie trzy mają jeden cel – koniec cierpienia, koniec szaleństwa, obłudy i przemocy. Koniec z takim światem. Opowieści Podręcznej mną wstrząsnęły. Dla mnie sytuacje opisywane w książce były poza zasięgiem mojej wyobraźni, to było dla mnie niepojęte. Mocna fikcja literacka. Jednak gdy później obejrzałam na dokładkę serial, zobrazowana historia June i jej podobnych spowodowała, że wylałam morze! łez. To nie były łzy wzruszenia, ja wyłam z bezradności, bezsilności i ogromnego żalu, bo nagle zaczęło docierać do mnie, że obecne czasy wcale nie są tak odległe i nieprawdopodobne jak to, co działo się w zamkniętym środowisku Gilead’u. I to jest przerażające. Testamenty są próbą odpowiedzi na wszystkie niedopowiedzenia w Opowieści Podręcznej. Opowieść utrzymana jest w bardzo surowym klimacie, niezwykle prosta i pozbawiona jakiejkolwiek subtelności. Oczywiście da się wyczuć różnicę w pisaniu, przez Margaret Atwood między pierwszą i drugą częścią. Jednak nadal jest to ta sama historia. Daje do myślenia, oburza, szokuje, budzi wewnętrzny sprzeciw. Atwood między wierszami przemyca wiele osobistych awersji, między innymi do Donalda Trump’a, pokazuje też swój stosunek do ksenofobii, porusza problem faszyzmu, ale przede wszystkim zwraca uwagę na obecny brak empatii i poczucia solidarności między ludźmi. Książka jest książką bardzo feministyczna. Mężczyźni opisywani są jednakowo, jako słabi, zepsuci, źli, zdemoralizowani, okrutni i pozbawieni człowieczeństwa. Odtruwają swoje żony, gwałcą, są pedofilami. Atwood pokazuje ich w jednym świetle i nie ma przy tym dla nich żadnej litości. I najbardziej, co mnie w tym wszystkim przeraża, to fakt, że chociaż nie wiem jak bardzo byśmy chcieli, to ani Opowieści Podręcznej, ani Testamenty nie są fikcją literacką, to się dzieje tu i teraz i to jest myśl przytłaczająca. Obie części znajdziecie w księgarni Zajrzyjcie do działu bestsellery po inne ciekawe tytuły powieści literatury pięknej. JUż nie mówiąc o zabraniu biżuterii, bo to w ogóle jest szmaciorskie ( szkoda, że majtek cioci nie zabrał, żeby podarować nowej pani) Samo to, że odszedł ( jakie by nie były jego powody) to już jest cios. Dla dumy, dla serca, dla poczucia godności i wartości. Nie można zmusić serca do miłości, to wystarczająco bolesne.
Z Waldemarem Dąbrowskim, dyrektorem Teatru Wielkiego — Opery Narodowej i byłym ministrem kultury rozmawiamy przed pierwszymi koncertami Ukrainian Freedom Orchestra. To międzynarodowy projekt charytatywny dla ogarniętej wojną Ukrainy — Bez przerwy zastanawiali się, gdzie spadła bomba. Każdego dnia odczuwałem ich cierpienie — mówi o uchodźcach z Ukrainy, których gościł u siebie w domu Opisuje kulisy bojkotu kultury rosyjskiej i nie zawsze optymistyczne reakcje na niego. Pytany o sprawy polityczne i to, co dzieli kulturę i politykę, ocenia: — Nie ma granicy Wraca pamięcią do lat 80. i prac nad pierwszym kapitalistycznym spektaklem w Polsce. W odniesieniu do rosnącej inflacji podkreśla: — Wszyscy będziemy mieć problem W rozmowie pojawia się także kwestia #MeToo w teatrze, w kontekście którego Dąbrowski zwraca uwagę: — Jest cały szereg spraw poza możliwością uchwycenia przez paragrafy Niedawną kontrowersyjną wypowiedź Olgi Tokarczuk nazywa "niefortunną", deklarując chęć rozmowy z noblistką na ten temat Więcej podobnych tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu W Teatrze Wielkim – Operze Narodowej wystartowały próby Ukrainian Freedom Orchestra, składającej się z 74 instrumentalistów i instrumentalistek z Ukrainy. Koncert, który odbędzie się 28 lipca w Warszawie, zapoczątkuje międzynarodową trasę. Orkiestra zagra w 12 miastach i w 13 salach koncertowych a tournée potrwa 25 dni, usłyszymy ich m. in w Londynie, Berlinie, Amsterdamie, Hamburgu, Dublinie, Nowym Jorku oraz Waszyngtonie. Ukrainian Freedom Orchestra jest wydarzeniem charytatywnym. Środki zebrane podczas trasy koncertowej zostaną przekazane Ministerstwu Kultury Ukrainy na pomoc artystom i artystkom. Dodatkowo będzie można dokonywać bezpośrednich wpłat na konto ministerstwa za pośrednictwem strony internetowej, której adres zostanie podany wkrótce. Spotykamy się w gabinecie dyrektora w Teatrze Wielkim — Operze Narodowej. Dawid Dudko: Czy mogę już gratulować? Waldemar Dąbrowski*: Nie. "Wyborcza" ogłosiła, że będzie pan dyrektorem Teatru Wielkiego — Opery Narodowej przez kolejną kadencję. To znaczy, że muszę podpisać kontrakt z Adamem Michnikiem [śmiech]. A mówiąc serio – wszystko wskazuje na to, że tak się stanie, ale oficjalnego dokumentu na razie nie ma. Formalności muszą zostać dopełnione do końca sierpnia. Złożyłem program na kolejne trzy lata, rozmawiamy. Jaki ma pan pomysł na trudne czasy? W dobie coraz wyższej inflacji ludzi może być nie stać na kulturę. Z pewnością wszyscy będziemy mieć problem, chociaż my w Teatrze Wielkim od lat prowadzimy politykę zrównoważonych cen – najtańszy bilet kosztuje tyle co bilet do kina. Ceny w warszawskiej Operze Narodowej nie są porównywalne do Paryża, Berlina czy Wiednia, nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę różnice w zarobkach. Oczywiście nie przejdziemy bezboleśnie przez inflację. Budżety polskich rodzin przeznaczone na kulturę będą się zmniejszać. Ale budujemy atrakcyjny repertuar, staramy się docierać do jak największej liczby ludzi, stale rozszerzać nasze grono widzów… Póki co, to się sprawdza. A co w tej sytuacji może zrobić Ministerstwo Kultury? Pytam pana nie tylko jako dyrektora, ale też byłego ministra kultury. Ostatnio spotkałem się z ambasadorem Austrii, który powiedział mi: "Słuchaj, wy macie efektowniejsze produkcje niż Wiedeń". Wiem, to brzmi nieskromnie, ale wspominam o tym, żeby podkreślić, jak wiele pracy wymagają zarówno względy artystyczne, jak i techniczno-organizacyjne. Na końcu wyraża się to w rachunku finansowym z konkretną kwotą. Teraz rosną znacząco ceny wszystkiego, ale wierzę, że dotacja, jaką otrzymujemy z ministerstwa, będzie też odpowiedzią na zmieniające się realia finansowe. "W Warszawie na betonie leżał obrazek, który jest dzisiaj paradnie wystawiany" Na początku lat 90., w przełomowym momencie dla Polski, wyprodukował pan historyczną "Tamarę", nazywaną pierwszym kapitalistycznym spektaklem. Dziś, w historycznie trudnym momencie dla Ukrainy, zaprasza pan ukraińskie artystki i artystów do wielkiego projektu. Jak zrodził się ten pomysł? "Tamara" czy UFO [Ukrainian Freedom Orchestra – red.]? Może jedno i drugie? To może najpierw "Tamara". W połowie lat 80. byłem stypendystą rządu amerykańskiego. Przyjechałem do Waszyngtonu, z szarego kraju nad Wisłą, pozbawionego pieniędzy i powabu, usiadłem w gabinecie poważnego urzędnika Departamentu Stanu. Zapytał: "Jakie masz marzenia?". Wymieniłem katalog swoich marzeń, w którym mieściło się obejrzenie spektaklu "Tamara" na Manhattanie. Pragnienie wzmogło się po wizytach w amerykańskim muzeum: tu Kandinsky, tu Chagall, a tam jakaś Lempika... Tak jej nazwisko wymawiali Amerykanie. Wszyscy pytali: kto to ta cała Lempika? Myśleli, że to Rosjanka. Ja, chociaż ponadprzeciętnie zorientowany w sztuce, też na początku nie wiedziałem, kto to taki, ale szybko dotarłem do ludzi, którzy znali ją osobiście. Dałem sobie słowo honoru, że muszę przywrócić Polsce świadomość istnienia tej niezwykłej artystki, która dzięki swojemu dorobkowi osiągnęła status światowy, a u nas była praktycznie nieznana. Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych poszedłem do Muzeum Narodowego w Warszawie, pytając: "Czy mamy jakiś obraz Tamary Łempickiej?". Usłyszałem: "Chyba nie, ale zejdźmy do magazynu". Poszliśmy, a tam licem na betonie leżał obrazek Łempickiej, który jest dzisiaj paradnie wystawiany. Dalej przyszła myśl: skąd wziąć pieniądze na niemal nierealne przedsięwzięcie? Nie mając żadnych funduszy na ten cel, przekonałem amerykańskich producentów, by dali mi za darmo prawa autorskie – rynkowo był to koszt 250 tys. dol.! Udało się też zgromadzić pierwszy w historii polskiego teatru budżet sponsorski – pomógł Pewex, pomógł Warimpex i Bartimpex oraz Orbis, a także paru moich wiedeńskich przyjaciół, którzy zakupili materiały na kostiumy… Budżet Teatru Studio nijak się miał do kosztu tego projektu, w dodatku musieliśmy na kilka miesięcy wyłączyć przestrzeń galerii teatru, bo przecież akcja działa się w jedenastu pomieszczeniach równocześnie. "Tamara" to był film na żywo. Szczęśliwie zaangażowałem do tego przedsięwzięcia Macieja Wojtyszkę, świetnego reżysera teatralnego i filmowego i wybitną scenografkę Izabelę Chełkowską. Wykorzystaliśmy barok stalinowski tworzący iluzję willi Il Vittoriale, w której w areszcie domowym przebywał d’Annunzio. Zamówiłem ponad 20 kopii obrazów, Warszawa wreszcie poznała Tamarę Łempicką, a ja mogłem dać ujście swojej fascynacji osobą Tamary i sztuką. Która to fascynacja wyziera zza pana pleców [spoglądam na wiszący w gabinecie Waldemara Dąbrowskiego wielki obraz Edwarda Dwurnika – red.]. Kiedyś w stanie nadzwyczajnego rozemocjonowania Edward postanowił namalować serię obrazów w hołdzie Pollockowi. To najbardziej realistyczne dzieło w mojej kolekcji. Wyraża emocje, aspiracje i generalnie stan ducha w teatrze operowym tydzień przed premierą. Dopiero z tego pozornie pandemonicznego chaosu wyłania się pewien porządek. Tak jak ze starego może czerpać nowy. Widział pan "Powrót Tamary" Cezarego Tomaszewskiego, symbolicznie nawiązujący do tamtego przedstawienia? To pochlebne, że to, co robiliśmy lata temu, żyje w emocjach i świadomości nowego pokolenia twórców teatralnych. Sam spektakl niewiele miał wspólnego z naszym, ale dlaczego miałby mieć? Dziwne uczucie mi towarzyszyło. Dziwne? Patrzyłem na to z sentymentem i zadziwieniem jednocześnie. Waldemar Dąbrowski (mat. nadesłane przez Teatr Wielki - Operę Narodową) "Bez przerwy zastanawiali się, gdzie spadła bomba. Czułem ich cierpienie" A na orkiestrę złożoną z uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy, która po dziewięciu dniach prób i koncercie inauguracyjnym w Operze Narodowej zjeździ świat? Wymyśliła to współpracująca z nami od lat dyrygentka Keri-Lynn Wilson, zafascynowana kulturą ukraińską, prywatnie żona Petera Gelba, dyrektora Metropolitan Opera, z którym się przyjaźnię. Po kilkuminutowej rozmowie zadawaliśmy sobie już nie pytanie o to "czy?", tylko "jak?". Musieliśmy jakoś dotrzeć do konkretnych muzyków z Ukrainy. Ukraiński trębacz z naszego zespołu był przewodnikiem po ukraińskich zespołach operowych i symfonicznych. Dzięki temu, że rząd ukraiński zwolnił potrzebnych nam muzyków z obowiązku służby wojskowej, udało się stworzyć 74-osobowy zespół. Jak pan słyszy, próbują, od wczoraj. Jest wielka mobilizacja i niesamowite emocje! Pozostając w temacie pieniędzy — jak udało się pozyskać na to wszystko fundusze? Z Peterem Gelbem podzieliliśmy się obowiązkami, zapraszając do współpracy światowej rangi agencję impresaryjną Askonas Holt. My jako Teatr Wielki — Opera Narodowa wzięliśmy na siebie obowiązek stworzenia orkiestry: przywiezienia muzyków w większości z Ukrainy, ale i z innych miast, polskich i europejskich oraz zorganizowania 10-dniowej rezydencji wypełnionej oraz rana do nocy próbami. Było to możliwe dzięki błyskawicznej decyzji ministra Piotra Glińskiego, który zagwarantował nam finansowanie tej części operacyjnej projektu. Metropolitan Opera w Nowym Jorku wzięła na siebie obowiązek zagwarantowania sponsorów trasy koncertowej, kontakty z kluczowymi światowymi mediami i włączenie do projektu Askonas Holt. Na granicy ukraińsko-polskiej na muzyków czekali dziennikarze z BBC, New York Timesa czy Polsatu. Askonas Holt jest menadżerem drogi, który umożliwił występy w rozlicznych, prestiżowych salach koncertowych. Foto: Materiały prasowe Ukrainian Freedom Orchestra w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej (mat. nadesłane przez teatr), fot. Karpati&Zarewicz Co chcecie powiedzieć tym projektem? Walcząca Ukraina każdego dnia krwią swoich obywateli podpisuje aplikację do Unii Europejskiej. Tu pokazujemy, jak wielką siłą w walce ze złem może być także sztuka. To protest przeciw agresji na Ukrainę, mocna deklaracja przynależności Ukrainy do Europy, manifest prawa każdego człowieka do samostanowienia i życia w pokoju, ale też celebracja piękna muzyki – w tym muzyki ukraińskiej. Właściwie mottem tej trasy koncertowej są słowa Pierwszej Damy Ukrainy, która zaapelowała, żebyśmy nie przywykli do cierpienia Ukrainy. Podkreśla pan, że muzyka może być potężną bronią przeciwko agresji. I głęboko w to wierzę. Człowiek jest polem gry dobra i zła, w zależności od kontekstu wyzwala się jedno lub drugie. Muzyką wyzwalamy to, co w każdym człowieku dobre, równocześnie mając świadomość obrazów wojny, które miały być już wyłącznie domeną filmów historycznych. Jestem z pokolenia, które nie doświadczyło wojny, ale w uszach pobrzmiewają mi opowieści moich dziadków i rodziców, którzy przy niedzielnym obiedzie niezmiennie wracali do wojennych traum. Przez trzy miesiące gościłem w swoim domu rodzinę dyrektora opery lwowskiej. Potwornie straumatyzowani ludzie, bez przerwy zastanawiali się, gdzie spadła bomba. Każdego dnia odczuwałem ich cierpienie. Czy bojkot rosyjskiej kultury i sztuki również postrzega pan jako broń w trwającej wojnie? To bolesna sprawa. Kochamy Puszkina, Lermontowa, Czajkowskiego. Ale mam wewnętrzny sprzeciw, żeby wielkość kultury rosyjskiej była używana jako makijaż dla tej straszliwej mordy agresora. Z chwilą, kiedy skończy się wojna, wrócą te wszystkie rosyjskie piękności, ale teraz nie ma takiej możliwości. Nasi chórzyści odmawiają śpiewania po rosyjsku – i ja ich rozumiem. Oczywiście niektórzy widzowie narzekają, ale jestem absolutnie przekonany, że zdecydowana większość myśli podobnie jak ja, moje koleżanki i koledzy, inni ludzie kultury. Niegranie Rosjan jest złe, ale jeszcze większym złem jest wojna. Każdy gest, który się jej sprzeciwia, to coś bardzo ważnego. Foto: Materiały prasowe Ukrainian Freedom Orchestra w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej (mat. nadesłane przez teatr), fot. Karpati&Zarewicz "Gdyby pojawiła się próba sterowania, zostają dwie możliwości" Od polityki do kultury jest bardzo niedaleko, wbrew często krążącym opiniom. Nie ma granicy, jest kultura polityki albo polityka kultury. W każdym z nas jest potrzeba zanurzania się w aurę kultury, a polityka powinna pomagać ludziom osiągać dobre cele. Co to znaczy "dobre cele"? Polityka to sztuka mobilizacji ludzi, by poszli w określonym kierunku. O politykach świadczy to, jaki kierunek uznają za słuszny. Polityka to nie jest jakaś abstrakcyjna dyscyplina uprawiana przez kilka tysięcy posłów i radnych. To pojęcie dotyczące każdego z nas, ludzi uczestniczących w życiu społecznym, kształtowanych przez kulturę. Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie. A czy chowanie w kategoriach ideałów patriotycznych dotyczy tylko umierania na barykadach? W moim przekonaniu dotyczy także godnego i mądrego życia, budowania szkół i uniwersytetów. Gdzie jest granica wpływu polityków na kulturę? Pyta pan o to, co byłoby patologią? Albo o to, co nią jest. Patologią jest przekroczenie granic integralności osób czy instytucji. Ktoś próbował wpływać na pana decyzje przez te dziesiątki lat, gdy zarządza pan instytucjami kultury? Nie. Choć zapewne wolałby pan usłyszeć, że ktoś próbował mną politycznie sterować… Gdyby pojawiła się taka próba, zostają dwie możliwości – poddać się albo zrezygnować. Foto: Materiały prasowe Ukrainian Freedom Orchestra w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej (mat. nadesłane przez teatr), fot. Karpati&Zarewicz "Nie ma tu miejsca dla reżyserów, którzy nie szanują innych" A czy o kondycji polskiego teatru świadczy liczba tzw. calloutów, składająca się na największą, jak do tej pory, dyskusję o nadużyciach przemocowych? W jaki sposób pan, jako dyrektor czołowej instytucji kulturalnej w Polsce, przeciwdziała takim praktykom? Zapewne mamy na to pomysł, skoro tutaj nic takiego się nie wydarzyło. A proszę pamiętać, że Teatr Wielki (no właśnie!) to ogromna społeczność, małe miasteczko liczące 1050 osób na etatach. Niech pan przemnoży to przez żony, mężów, rodziców, dzieci, wychodzi z tego Radzymin, z którego pochodzę. Trzeba przede wszystkim pilnować podstawowego pojęcia, które dotyczy każdego człowieka, czyli jego poczucia godności. To bardzo ładnie brzmi, ale jak to robić? W codziennej pracy. Nie uważam, że możemy coś tu rozsądzić regulaminami, choć i one są potrzebne. Trzeba wymagać od siebie nawzajem. Począwszy od dyrektora po osoby wykonujące prace porządkowe – trzeba ukształtować dobrą praktykę, opartą o wzajemny szacunek. Jeśli mnie pan zapyta, jaki jest dziś największy problem w Polsce, to odpowiem: deficyt szacunku, który sobie okazujemy nawzajem. #MeToo jest polem nadużycia, ale wcale nie świadczy o kondycji polskiego teatru. Nadużycia władzy. Dokładnie tak. A przecież im wyższa pozycja w strukturze hierarchicznej, tym większe zobowiązanie wobec wszystkich, z którymi i dla których się pracuje. Jeśli ludzie tego nie rozumieją, to w punkcie wyjścia już przegrali. Zaprosiłby pan do kierowanego przez siebie teatru twórców oskarżanych o nadużycia przemocowe? Zakładając, że, jak najczęściej bywa w takich sytuacjach, nie byłyby to sprawy mające finał w sądzie, bo wiele takich do sądów nie trafia albo są umarzane. Jest cały szereg spraw poza możliwością uchwycenia przez paragrafy. Odpowiadając na pana pytanie, nie, nie ma tu miejsca dla reżyserów, dyrygentów czy innych twórców, którzy nie szanują innych. Nie chcę współpracować z artystą, który uprawia jakąkolwiek formę przemocowego oddziaływania na podporządkowanych sobie w danym momencie ludzi. Dalszy ciąg artykułu pod wideo. "Porozmawiam z Olgą Tokarczuk na ten temat" Wspomnieliśmy teatr i sztukę, wspomnijmy i literaturę. "Nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów". Co pan sądzi o tych słowach? Z całą pewnością to, co pisze Olga Tokarczuk, jest wymagającą literaturą. Natomiast musi być pewien typ książek, które "idą pod strzechy". Każdy człowiek powinien mieć możliwość rozwoju i dojścia do poziomu, który pozwoli mu kiedyś przeczytać Tokarczuk. "Idioci" to dobre określenie? Nie uważam ludzi pod strzechami za idiotów. Mam niezwykły szacunek dla ludzi wsi i tych z obszarów ograniczających możliwość uczestnictwa w kulturze. Bo przecież mówiąc "strzecha", idziemy intuicyjnie w tym kierunku W kierunku ludzi statystycznie gorzej wykształconych, ze znacznie mniejszymi szansami na dostęp do dóbr kultury. Wieś w odróżnieniu od miasta to miejsce życia ludzi blisko natury... O której przede wszystkim pisze Tokarczuk. Jeśli, jak pan wielokrotnie podkreślał, sensem sztuki jest wolność, to czy nie jest nią także otwartość? Nie powiedziałbym takich słów, jak nasza noblistka. To niefortunna wypowiedź, ale nie dołączę do osób ją krytykujących. Mam dla niej mnóstwo podziwu i wdzięczności. Ale na pewno, gdy tylko nadarzy się okazja, porozmawiam z Olgą Tokarczuk na ten temat. Trzeba uważać na słowa, które niosą negatywną wartość emocjonalną. Myślę, że Tokarczuk powiedziała to w chwili wynikającej z temperatury dyskusji, uniesienia. Jestem pewien, że nie miała intencji obrażania kogokolwiek. *** *Waldemar Dąbrowski — w latach 1998–2002 oraz od 2008 r. do dziś dyrektor Teatru Wielkiego — Opery Narodowej, animator kultury, polityk, w latach 2002–2005 minister kultury. Absolwent Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej, a także Executive Programme for Leaders in Development na Harvard University. Działalność menadżera i animatora kultury zaczynał w latach 70., prowadząc klub studencki Riviera-Remont. W 1982 r. objął wraz z Jerzym Grzegorzewskim dyrekcję Centrum Sztuki Studio w Warszawie, był producentem ponad 70 spektakli Studio, w tym historycznej "Tamary" — pierwszego kapitalistycznego przedstawienia w Polsce.
WPHUB. the real housewives. + 1. MD. 07-09-2023 07:59. "Żony Warszawy". Wyznała, że wysyła męża na wazektomię. Już w pierwszym odcinku "Żon Warszawy" padło sporo wyznań uczestniczek. Pomiędzy chwaleniem się luksusami, w jakich żyją, poznaliśmy też szczegóły kilku relacji.Dlaczego mężowie krzyczą na swoje żony? 1. Stres – jeden z głównych powodów, dla których mężowie krzyczą na żony; 2. Kwestie komunikacyjne; 3. Przeżywają intensywne emocje; 4. Życie bez celu; 5. Chcą być najbardziej widoczne w rozmowie; 9 profesjonalnych i prostych sposobów, aby powstrzymać męża przed krzyczeniem na